Nie te oczy Dla
R.S. (z podziękowaniem za inspirację) Czy jego oczy mogły kłamać? Najwidoczniej były do tego zdolne. Bo to,
co widział wokół siebie, sprawiało wrażenie jednego wielkiego
oszustwa. Po delikatnym wynurzeniu się z krainy bezsensownych sennych
majaków uchylił lekko powieki, dostrzegając mlecznobiałą mgłę rozściełającą
się ponad powierzchnią podłogi i brązowego dywanu... brązowego? Wszak
dywan zwykł być zielony...! Przetarł zaspane ślepia, otworzył je
szeroko w najszczerszym zdumieniu, po czym przetarł raz jeszcze. Nic się
nie zmieniło, tylko mgła jakby zrzedła. Niemniej zielony dywan wciąż
raził brązem. A kontury stojącej przy ścianie szafy od wczoraj wyraźnie
straciły na ostrości. Sięgnął ręką nocnego stolika, nerwowo macając
po blacie w poszukiwaniu okularów. Po chwili przypomniał sobie, że
nigdy ich nie nosił. Od dziecka miał świetny wzrok, który z wiekiem
wcale się nie pogarszał. Patrząc na wiszący nad łóżkiem rozmyty
pejzaż, pióra wybitnego artysty, postawił diagnozę – jakieś minus
trzy dioptrie. Z przerażeniem skonstatował, że ślepnie.
Usiadł na łóżku
i głęboko się zamyślił. Co on wczoraj pił, do diabła?! Faktycznie,
gość był Ukraińcem, ale przecież nie raczyli się żadnym podejrzanym
trunkiem! Ot, poszedł do knajpy, przy barze poznał sąsiada ze
wschodu... i wypili razem kilka kolejek. Zwykłej wódki, serwowanej przez
barmana! No, może kilkanaście kolejek. Nie żeby czegoś nie pamiętał,
po prostu stracił rachubę. Ponuro zapatrzył się w okno. Bezchmurne
niebo również miało jakąś niezwykłą barwę. Kolor zmieniła pościel,
lampa wisząca u sufitu i serwetka na stoliku. Nowy wystrój wcale mu się
nie podobał. A zanim poszedł spać, wszystko było chyba w porządku...
a może nie? Pamięć jednak płatała mu figle. Ukrainiec był
sympatycznym właścicielem hurtowni. Nosił okulary o grubych szkłach i
opowiadał historyjkę o tym, ile stracił na pewnym zamówieniu, nie
dostarczywszy na czas klientowi odpowiedniego towaru. Był daltonistą i
pomylił kolory. Zaraz... Minus trzy dioptrie? Brązowy dywan? Skojarzenie
samo się nasunęło... czy ludzie mogli wymieniać się oczami? Wiadomo,
że jak kto pijany, to do różnych dziwnych rzeczy zdolny...
Musiał go
odszukać! Ale jak? Nie pamiętał nawet jego imienia... Czy coś takiego
w ogóle było możliwe? Zerwał się z łóżka, drżącą dłonią
chwycił spodnie leżące na krześle i szybko je założył. Stukając po
podłodze bosymi piętami pobiegł do lustra w łazience. Stanął nad
umywalką i zbliżył do niego twarz. Były duże i jasnoniebieskie. Wcale
nie pasowały do reszty twarzy. Jego własne, ciemne, pełne uroku gdzieś
znikły... przypuszczał, że teraz patrzył nimi na świat bezimienny
Ukrainiec. Jak on go znajdzie?! Wyskoczył z łazienki, obijając się o
framugę drzwi, i zaklął. Wszystko było nieostre i rozmazane. Wpadł w
panikę. Krzyknął. Otworzył oczy, usiadł na łóżku i nerwowo rozejrzał
się po pokoju. Zakręciło mu się w głowie, chyba był jeszcze pijany.
Ale wszystko wydawało się pozostawać w jak najlepszym porządku. Dywan
spokojnie zielenił się na podłodze. Każdy przedmiot kłuł wyrazistością
szczegółów. Oczy piekły i szczypały, pewnie z niewyspania, czuł
jednak, że należą do niego. Koszmarny sen odszedł w zapomnienie. Tylko
przez długi jeszcze czas, kiedy budził się skacowany w niedzielny
poranek, rozglądał się wokół ze strachem, sprawdzając czy
poprzedniego wieczoru przypadkowo nie wymienił się z kimś oczami...
Warszawa,
11 grudnia 2001
|
Jak rybaczka Aneczka złowiła złotego rybka
Dla Goldilox :-)
W pewnej
nadmorskiej wiosce, w otoczeniu licznej rodziny, mieszkała sobie kiedyś
dziewczyna nosząca wdzięczne imię Anna, a zdrobniale zwana Aneczką.
Panna owa młódką była, nieledwie ze dwadzieścia wiosenek mającą,
acz niezwyczajną jak na wiejską dziewuchę inteligencją i bystrością
się odznaczała. A i urody matka Natura jej nie poskąpiła, pięknym,
smukłym i gibkim ciałkiem obdarzając, oczętami w kolorze czystego błękitu,
włosami jasnymi, gęstymi a mocnymi. Tedy nie dość że dziewczę było
niegłupie, to jeszcze ładnie wyglądało. Aneczka już od wczesnego
dziecięctwa umysł otwarty miała,
wiedzę pochłaniała niby gąbka, uczyć się lubiła, książki
przeróżne czytać, łamigłówki rozwiązywać. Kształcić się chciała
na nauczycielkę, ale plany jej spaliły na panewce, albowiem kiedy lat piętnaście
miała ojciec jej w morze na połów samotnie wypłynął i nigdy już nie
powrócił. Matula Aneczki wierzyła – bo tak lekcej było – że mąż
jej nieboraczek utonął, niemniej po wsi słuchy jakoweś chodziły, iż
tatko widziany był (i to kilka razy) w ościennym nadmorskim miasteczku,
w ramionach tej czy innej portowej dziwki. W każdym razie po zniknięciu głowy
rodziny na Aneczki barkach właśnie ciężar większości tatowych obowiązków
spoczął, jako że najstarsza i najrozumniejsza była. Matczysko wciąż
na choroby różnorakie się uskarżało, tak że po pewnym czasie na
zdrowiu podupadło całkowicie. A rodzeństwa gromadka ledwo sama o siebie
zadbać potrafiła, jako że był to drobiazg nieletni i na domiar złego
rozumem nie grzeszył. I tak upływały dni Aneczce na strawy warzeniu,
sprzątaniu, uprawianiu ogródka, zwierząt domowych oporządzaniu, ryb połowach
i na pomaganiu przygłupiemu rodzeństwu w odrabianiu prac domowych, co to
je bakalarstwo w szkole elementarnej zadawało. Dnia
pewnego o bladym świcie wybrała się dziewczyna nad morze i łódź
rybacką narychtowawszy na połów wyruszyła. Poranek był ciepły i słoneczny,
spokojne morze mieniło się różnymi odcieniami turkusu. Aneczka z
zatoki wypłynęła, sieci zarzuciła i obnażywszy się nieskromnie –
bez obaw nijakich, bo wokół ludzi nie było – na promienie słonka
osobę swą wystawiła, w ulubionej lekturze (o tematyce
fantastyczno-naukowej) się pogrążając. Fale leniwie pochlupywały o
burty łodzi, mewy skrzeczały złośliwie, a nasze piękne dziewczę bez
koszuli i spódnicy na rufie siedząc, w samych ino majteczkach, trochę
czytało, a trochę marzyło popatrując sobie na nieboskłon. Istna
sielanka. Nagle, w samym środku owego otępiającego błogostanu, fala
wysoka w łódkę chlupnęła wyjątkowo mocno, aż krople słonej
morskiej wody na delikatnej skórze Aneczki się osadziły, co z kolei
pisk jej cienki a przenikliwy spowodowało. Łódź zachybotała się,
zatrzęsła, a w zarzuconej sieci coś się zaczęło gwałtownie i wściekle
szarpać. Zaciekawiona panienka wychyliła się przez burtę i wzrokiem
przenikliwym odmętów mrok próbując przebić, równowagę nagle utraciła,
co skończyło się kolejnymi piskami tudzież rozpaczliwym wymachiwaniem
rączkami o smukłych i rozczapierzonych w tej chwili paluszkach. W
obliczu tej klęski sromotnej postanowiła Aneczka sieć wyciągnąć i
tym sposobem dowiedzieć się co się tam w środku tak delirycznie
telepie. Suponowała iż jest to ryba sporych rozmiarów, bądź też
inszy jakowyś stwór morski. Na wypadek gdyby ów okazać się miał
niebezpiecznym, po nóż sięgnęła i pomiędzy ząbkami go umieściwszy,
sieć wydobywać poczęła zdecydowanymi i sprawnymi ruchy.
Niebieskim
oczkom Aneczki ukazało się najsampierw trochę drobnicy zwyczajowej pod
postacią małych rybek, potem jakaś butelka (po winie chyba), resztki
buta (który za lepszych czasów mógł być czerwonym kaloszkiem)... a na
samiutkim końcu ujrzała Aneczka niezwykle dużą, silną i piękną Rybę.
Dziewczyna długo się nie zastanawiając, nóż z zębów precz wypluwszy,
drobnicę wraz z siecią w kąt byle jak ciepła, nie trudząc się nawet
szkła i obuwia wyplątywaniem, i schwyciła w swe rączęta rzucającą
się Rybkę, co by się onej lepiej przyjrzeć, przy czym dało się zauważyć
pewną prawidłowość, mianowicie im dłużej patrzyła, tym szerzej różane
usteczka rozdziawiała (co uroku jej bynajmniej nie dodawało).
Trzeba
jednak przyznać, iż było się czemu przyglądać, albowiem Rybka złotem
żywym w słońca promieniach błyszczała. Oczy miała zielone, ogon i płetwy
srebrne, a grzbiet łuską drobną koloru złotego pokryty. Aneczka wzroku
od tego dziwu oderwać nie mogła napawając się jego pięknem, choć będąc
dziewczęciem rozumnym i sprytnym już sobie kalkulacje różnorakie
przeprowadzać poczęła na temat tego, co z Rybką zrobi i jakie korzyści
z jej wyłowienia odniesie. Pierwszą, najprostszą myślą jaka jej umysł
nawiedziła, była koncepcja usmażenia Rybki na kolację... starczyłoby
dla całej rodzinki. Przy kolejnej myśli oczami wyobraźni ujrzała
siebie na targu, sprzedającą Rybkę za niezłą sumkę... toż to musi
niemałą mieć wartość! A następnie Aneczka przypomniała sobie pewną
znaną bajkę, w której mowa była o tym, że złote rybki spełniają życzenia
tych, którym poszczęści się je w sieci złapać. Wobec owego faktu
Aneczka ozwała się w te słowa: - Dzień dobry, złota rybko! Czy jesteś
w stanie spełnić moje trzy życzenia? - No co za głupia dziewucha, w
bajki wierzy! – mruknęła Rybka cicho, tak żeby Aneczka przypadkiem
nie usłyszała – Niestety nie! – odrzekła nieco głośniej.
-
Dlaczego? – zdziwiła się Aneczka – Wolisz dokonać żywota na
patelni? Czy też wypchaną zostać tworzywem do tego celu się nadającym,
przez tego któremu cię sprzedam, i za ozdobę służyć?
Blady strach o
wielkich oczach padł w tym momencie na złotego kręgowca, który własnym
uszom uwierzyć nie mógł (zapytacie pewnie czy ryby mają uszy... a ja
wam odpowiem, że tak, ta akurat miała!). Nad okrucieństwem tego
niedobrego świata, a zwłaszcza jasnowłosych cycatych piękności kręgowiec
się przez chwilę zamyślił, ale nie czas to był na refleksje, trza było
działać i tyłek ratować! Wobec czego Rybka zrobiła smutną minkę i
żałośnie spojrzała na Aneczkę zielonymi oczyskami. - Bo ja nie jestem
prawdziwą złotą rybką – wyjaśniła – Gwoli ścisłości, jestem
rybkiem. Rodzaj męski. A ongi, dasz wiarę, człowiekiem byłem... żeglarzem,
co pół świata zjechał – Rybek westchnął i tęskno mu się za
dawnymi czasami zrobiło, w wyniku czego przybrał ton żałosno-sentymentalny,
a w jego głosie nutki nostalgii pobrzmiewać poczęły – Po morzach żeglowałem
na dumnych okrętach, ze sztormami walczyłem, w portach na gitarze pobrzdąkując
i skoczne piosenki nucąc rum piłem, i dziewki obłapia... – tu Rybek
urwał nagle, doszedłszy do wniosku, że taka szczerość nie zawsze się
opłaca. - To co z tymi dziewkami? – Aneczka spojrzała na Rybka
podejrzliwie. - Noo, panny w portach lubiły ze mną tańcować, bo im nóżek
nie deptałem, jak te inne gbury – wyjaśnił Rybek.
Dziewczyna smutek
nagle poczuła i żal ją jakiś za serce schwycił... szkoda tego
biedaka! Zapytała jak to się stało, że w rybę przemieniony był został
i czy uroku nie da się w ten czy inny sposób odczynić, na co Rybek nie
wdając się w szczegóły opowiedział jak to razu pewnego podpadł
znajomej białogłowie, której matka czarami się parała. A sposób na
zaklęcia odwrócenie niby jest, jak słyszał, ino nie wiadomo czy
skuteczny. Otóż – panna, a dokładniej dziewica musi ponoć Rybka w
pyszczek pocałować i tym samym do właściwej postaci przywrócić.
Aneczka
uważnie Rybka wysłuchawszy, ponownie kalkulować poczęła i rozważać
ewentualne korzyści tudzież grożące niebezpieczeństwa. Całować
Rybka to w sumie żadna przyjemność; mokry, oślizgły, oczęta choć w
pięknym kolorze, to wyłupiaste nad wyraz, a pyszczek odrazę wprost budzący...
ale może gra warta świeczki! Chłop by się w domostwie przydał, w
gospodarce pomógł, drobiazg męską ręką w ryzach przytrzymał. Matuś
na pewno kontenta by była, toż to czas najwyższy za mąż iść Aneczce...
A te chłopaki wioskowe to przygłupawe dziwadła, pogadać z nimi nie
idzie – co najwyżej o sporcie – ten tu natomiast wrażenie
inteligentnego sprawia. Nawet gdyby po metamorfozie niezbyt przystojnym się
okazał, to i tak niechybnie bardziej urodziwy od tych ze wsi będzie, bo
wśród wioskowych każden jeden z defektem urody jakowymś się obnosi
– ten z nosem złamanym, tamten bez przedniego zęba, inny jeszcze
zezowaty albo kulawy... Wszystko to sobie przemyślawszy naprędce, Aneczka
oznajmiła Rybkowi, że jest gotowa go pocałować. Rybek zarechotał
histerycznie i wyrzęził: - Dziewica, rzekłem, dziewica!
Aneczka oniemiała
na te słowa, które odebrała jako afront o mocy siarczystego policzka,
bo porządną wszak dziewczyną była i cnotliwą wielce osóbką. Rybek
dostrzegłszy ów niemy wyrzut i żal w jej błękitnych oczętach,
skonstatował że gafę musiał niemałą strzelić i despekt dziewczęciu
uczynić. Choć spoglądając na jej wciąż obnażone jędrne piersi,
smukłą kibić i piękną delikatną twarzyczkę, uwierzyć wprost nie mógł,
że dziewucha jeszcze nie tknięta. Nieświadomie oblizał się lubieżnie
(zapytacie czy ryby mają języki – owszem, ta miała język!),
wypowiedział dosyć wyszukane słowa przeprosin i nadstawił pyszczek.
Niewiele
myśląc i chcąc mieć to już za sobą, Aneczka mocnym i gorącym
buziakiem Rybka obdarzyła... i stał się cud! Przed zdumionym dziewczątkiem,
które teraz w pośpiechu niesłychanym wdzięki swoje kiecką zasłonić
próbowało, stanął młody mężczyzna. Ciemnowłosy, zielonooki, ogorzały
od słońca i wiatru, wspaniale zbudowany... i całkiem nagi. Tak więc
kiedy Aneczka uporawszy się z ukryciem biustu zdała sobie sprawę z
bezwstydnej nagości Rybka, czym prędzej zakryła również oczy.
Rybek zaśmiał
się niegłośno a miło i dźwięcznie, po czym pled jakiś pod burtą leżący
w silne dłonie chwycił i opatulił się nim szczelnie, nie chcąc
dziewczęcia płoszyć ni konfundować. Potem za rączkę ją delikatnie
ujął i grzecznie się przedstawił – a nosił imię Remigiusz.
I tak
okutani – ona w kieckę, a on w koc, co w wiosłowaniu wcale zresztą
nie pomagało – do brzegu przybili i prosto do chaty Aneczki się udali.
Dziewczyna ubrała Remigiusza w znalezione gdziesik na dnie szafy kurzem
zaimpregnowane tatowe odzienie, nakarmiła (a gotować umiała
nieziemsko!) i po posiłku odpocząć mu przykazała. Matula jej (i takoż
cały drobiazg) nadziwić się wprost nie mogła, skąd ta jej panna
takiego miłego, sympatycznego i przystojnego chłopca wytrzasnęła,
niemniej od razu podbił jej serce swoją osobowością, inteligencją i
wygadaniem. Zaprawdę, czarującym był młodzieńcem! A i pracowitym po
pewnym czasie się okazał, zmyślnym i pomysłowym. Dziury w dachu załatał,
okna uszczelnił, płot pomalował i furtkę naprawił, wodę do kuchni
podprowadził, tak że nie trzeba już było z wiadrem do pompy na podwórzu
latać. I drobiazg za nim przepadał, bo Remigiusz z dzieciaczkami się
bawił i w nauce pomagał. Jednym słowem - złoty chłopak.
Teraz, drodzy
czytelnicy, wypadałoby bajkę niniejszą zakończyć słowami „i żyli
długo, i szczęśliwie”. Uczciwa kronikarska natura jednak nie pozwala
mi na to. Jeśli tedy pozostać chcecie przy tym równie miłym co
nieprawdziwym zakończeniu – nie czytajcie dłużej. Lecz ja opisać ciąg
dalszy muszę i nie miejcie mi tego za złe. Minęło trochę czasu zanim
Aneczka cnotę Remigiuszowi oddała, niemniej w końcu do tego doszło. Oświadczyć
się jej jednakowoż nie chciał, bo powiadał że nie zależy mu na
legalizacji ich związku. Zaczął też coraz rzadziej przebywać w
przytulnym i miłym domostwie, i w obejściu, a częściej wyprawiał się
do knajpy w wiosce i gdy tylko okazja się nadarzyła zaszczycał swą
obecnością zabawy w remizie, gdzie chlał ile wlazło i głupie wioskowe
dziewki obłapiał (a przy odrobinie szczęścia i na pięterko udawało
mu się z którąś skoczyć). Odwiedzał też miejscowych bimbrowników i
po melinach się włóczył w poszukiwaniu najtańszego spirytusu z
przemytu. Dopóty, dopóki nie odkrył razu pewnego - całkiem przypadkowo
– wykopanej w ziemi koło szopy piwniczki, do której wpadł z impetem
do domu kiedyś powracając chwiejnym krokiem w stanie wybitnie nietrzeźwym.
W piwniczce znajdowały się przeogromne zapasy win wieloletnich przez
przodków Aneczki pędzonych. Od tego momentu Remigiusz zwykł był
zaszywać się w rzeczonej piwniczce, oznajmiając uprzednio wszem i
wobec, że jest zmęczony i potrzebuje trochę świętego spokoju.
W pewien
słoneczny poniedziałek Remigiusz nagle zniknął. A wraz z nim – choć
to niemożliwym się wydaje z racji niesłychanych ilości – wszystkie
beczki i butelki wina z piwniczki... oraz wóz i jeden z ogierów.
Szukano, wołano, w obejściu, na wybrzeżu, w lesie, w wiosce po
melinach... Remigiusza nie było. Jak kamień w wodę. Aneczka ręce załamywała,
matula płakała, drobiazg dostał histerii. I nic. W tym samym czasie
zniknęła też ponoć jedna z ładniejszych i czystszych wioskowych
dziewuch, ale nie wiem tego na pewno, więc łączyć jednego z drugim nie
będę. Zdradzę tylko, że jakiś rok później widziano Remigiusza w ościennym
nadmorskim miasteczku w objęciach płomiennowłosej portowej dziwki. Z
tego taki morał – pamiętajcie dzieci! Nie wszystko jest złotem, co jak
złoto świeci ;-)... Warszawa,
27 marca 2001
Wszelkie prawa zastrzeżone. Copyright © 2001-2015 by
Liv
|